14.05.2017

handkerchief

nie lubię margaret atwood. niczego jej nie zazdroszczę, to przede wszystkim, nie uważam po prostu, żeby była dobrą twórczynią dystopijnych rzeczywistości. czytałam ponad rok temu 'serce umiera ostatnie' i bardzo mi się nie podobał ten rzekomo zdystansowany, ironiczny ton narratora wszechwiedzącego, który o każdym bohaterze miał do powiedzenia sto słów i jeszcze trochę. nie podobała mi się sama kreacja antyutopijnego świata. wydawała mi się niespójna, jakby złożona z puzzli, które owszem zazębiają się, ale każdy puzzel należy do innego zestawu i razem tworzą kakofonię, a nie futurystyczną wersję 'triumfu śmierci' petera bruegela. 



oglądam teraz na bieżąco 'the handmaid's tale', serial stworzony przez hulu, którego to serwisu trochę nie mogę się już doczekać w polsce (chociaż pewnie nawet jak wejdzie, to znowu, wzorem netfliksa, w okrojonej, biednej wersji z dwudziestoma filmami na krzyż). główna, tytułowa postać to podręczna (nie wiem, czy to najlepsze tłumaczenie handmaid, skoro jeszcze niedawno była to służąca wg tłumaczy tytułu filmu chan wook parka), odgrywana przez elisabeth moss. zawsze miałam mieszane uczucia co do elisabeth, nie mieszane że spoko 5/10 nie obchodzi mnie, ale mieszane pozycjonujące się na dwóch punktach skali: przez całą przygodę z 'mad menami', a oglądałam ich prawie od początku, miałam raz wrażenie, że to świetna aktorka i cieszyłam się z każdej sceny z nią, innym razem chciałam, żeby ten wątek się już skończył, bo jej ciągle zmartwiona twarz z dużym nosem doprowadzała mnie do irytacji. teraz, odkąd 'mad menów' nie ma wśród nas już od paru dobrych lat, oglądam 'opowieść podręcznej' z przyjemnością, jeśli oczywiście nerwowe pocenie się i obgryzanie paznokci można nazwać objawami dobrej zabawy.
serial zdecydowanie jest niepokojący, fabuła prowadzona jest niespiesznie, a samo odkrywanie kolejnych kart z odpowiedziami na pytania 'dlaczego', 'jak to' i 'po co' następuje w niemalże ślimaczym tempie. seria została stworzona moim zdaniem trochę w duchu 'młodego papieża' (i nie o religijny [sic] klimat mi tutaj chodzi): skupianie się na detalach wystroju wnętrza, wydłużanie ujęć, podkręcanie kontrastu kolorów i budowanie postaci poprzez ich gesty i emocje wyrażane na twarzy bardziej niż ich słowa i działania to cechy wspólne obu seriali, przynajmniej jak dotychczas (piąty odcinek 'opowieści podręcznej' pojawił się 10. maja, jeszcze połowa przed nami). 
sorrentino ma jednak już taki styl, który tak bardzo przypadł do gustu jego widzom, że reżyser aż postanowił zrobić film wydmuszkę ('młodość'), który bardzo mnie zdenerwował i sprawił, że piliśmy whisky w kinie. o bruce'ie millerze, twórcy 'opowieści podręcznej', wiele nie mogę powiedzieć, bo wiem jedynie, że jest twórcą popularnych seriali ('the 100', '4400'), za to pojedyncze osoby zaangażowane w serial (szczególnie floria sigismondi), wiele mówią o tej produkcji.
'the handmaid's tale' nie ogląda się łatwo, to na pewno nie jest serial do obiadu, za dużo tutaj niezręcznych, często krwawych i przykrych scen. jednak mimo pewnej toporności fabuły - nad wszystkim czuwa jednak duch ironicznego uśmiechu margaret atwood - można wyczuć w trakcie oglądania, że jest to dzieło bardzo feministyczne, które porównać mogłabym do 'top of the lake' (łatwe skojarzenie przez tę samą główną aktorkę, elisabeth moss), w ogóle do filmów jane campion ('fortepian', 'tatuaż') czy prozy elfriede jelinek ('pianistka'). 
margaret atwood, a zarazem adaptacja jej hitu sprzed ponad dwudziestu lat (pierwsze wydanie w 1985 roku!), zadaje zasadnicze pytanie o miejsce kobiety we współczesnym świecie. serial koryguje pytania z połowy lat 80., aktualizuje je i przedstawia wizję załamania społeczeństwa wyzwolonego, hedonistycznego, rzekomo niczym nieskrępowanego. rzeczywistość w 'opowieści podręcznej' jest zniewolona prawami, zasadami, odgórnym systemem, który w samym swoim założeniu miał sprowadzić społeczeństwo do czasów feudalizmu, kiedy najważniejszy był pan domu, władca świata i swoich podwładnych, a więc służby. no i żony. serial roztacza wizję powrotu do absolutnego konserwatyzmu: seks służy tylko prokreacji, cytaty z biblii rozpoczynają każdą rozmowę, a ustalonej hierarchii nie sposób zmienić. każde wyjście z domu oznacza świadomość ciągłego bycia na muszce, ponieważ wszystkiego pilnuje ciężko uzbrojona brygada antyterrorystyczna. w dystopijnym świecie margaret atwood terroryzm to homoseksualizm, nieposłuszeństwo i próżność.
jakie jest więc miejsce kobiety, jakie odpowiedzi niesie 'the handmaid's tale'? żona liczy się oczywiście najmniej. jest tylko pionkiem, który trzeba było zostawić, aby zapełniał miejsce obok swojego męża. żona jest nikim, nie ma żadnych zadań w nowocześnie feudalnym świecie, nie musi nawet gotować ani robić zakupów. przez połowę serialu właściwie dobitnie pokazana zostaje jako postać pozbawiona sensu, która na ten bezsens jednak zgodzić się musi. jej jedynym zadaniem jest rzekome wydanie na świat potomka, mimo że zapłodnienie dotyczy tylko i wyłącznie tytułowej podręcznej. jednak w momencie rozwiązania to żona przejmuje obowiązki matki, to jej zdjęcie z noworodkiem zawiśnie na ścianie kliniki i to ona dostaje przywilej nadania imienia. to wszystko. oprócz tego musi być posłuszna mężowi. 
inne kobiety to oczywiście służące. albo takie od gotowania i sprzątania, albo te właśnie od zapłodnienia ich i przyniesienia żonie pociechy w postaci dziecka, którego ona sama począć nie może. jak się okazuje, podręczna to prawdopodobnie najsilniejsza pozycja w dystopijnej hierarchii serialu. to ona ma możliwość powołania na świat nowego życia, dlatego postrzegana jest jako seksowna kobieta (od zawsze badania wskazują, że rzekomo łączymy się w pary na takiej podstawie, jaką skalę płodności komu przydzieli nasz mózg; dlatego mężczyźni (znów: rzekomo) uwielbiają kobiety z wielkimi piersiami, ponieważ są one symbolem płodności, vide venus z willendorfu, kolejne odwołanie do 'młodego papieża'). to ona, podręczna, ma coś w rodzaju władzy nad mężczyznami i w kolejnych odcinkach serialu elisabeth moss powoli urasta na postać, która rozdaje innym karty. nie wiem, jak było w oryginalnej fabule margaret atwood, nie wiem też, czy mam siłę przedzierać się przez powieść, skoro co tydzień mogę oglądać jej wysmakowaną adaptację.



banalnie jest napisać 'warto oglądać najnowszą produkcję hulu', ale skoro już i tak napisałam to zdanie, to niech zostanie. bo warto. jest to rozrywka na wysokim poziomie, która łączy w sobie wszystkie potrzebne elementy: jest wątek erotyczny, a także semierotyczny; są też wątki semikryminalne, kiedy to każda skąpa retrospekcja przybliża widzowi kulisy powstania dystopijnej republiki, a także tajemnicę przeszłości głównej bohaterki; wreszcie sama propozycja konserwatywnej antyutopii mogłaby zostać swego rodzaju interwencją w świetle wyboru trumpa na prezydenta, który razem ze swoim wiceprezydentem mike'iem pencem lansują przecież wizję zdrowego świata, bez zboczeń w postaci homoseksualizmu czy feminizmu, bez jakiejś zbędnej kultury i sztuki ('the handmaid's tale' nie mogło obyć się bez scen dosłownego palenia książek i obrazów) i bez braku posłuszeństwa ze strony kobiet. schemat, który zaczyna się sprawdzać w pięknej polsce. bo przecież po co komukolwiek czytanie, galerie sztuki albo prawa kobiet (/człowieka)? niech wszystko zostanie uregulowane jak kurki w kranie, niech działa jak bóg chciał. a bóg przecież chciał najlepiej. 


1 komentarz: