11.07.2017

jak zawsze cudowny dzień

wstałam rano i okazało się, że mam okres. dzień jak co dzień. wcześniej, koło piątej, obudziła nas wrona kracząca głośno na balkonie. żeby zamknąć okno i uciszyć jej krakanie, musiałam przesunąć stół. 
dzisiaj także zamek ujazdowski zakosił zdjęcie z mojego bloga i wstawił je na swojej stronie. witek orski i jego odnowa to fajne rzeczy, ale trochę zrobiło mi się smutno, że ktoś ukradł moje zdjęcie i nawet nie podpisał. usunęli je po interwencji, co w sumie było jeszcze smutniejsze, bo przecież mogli podpisać. i nabić mi fejm.
pocę się z bólu i ciepła w mieszkaniu, ale naczynia same się przecież nie umyją.
brudzę świeżą pościel. 
piszę szkic tekstu na którego napisanie mam jeszcze tydzień. sprawdzam stan konta żeby dowiedzieć się, czy muszę cokolwiek kupować w tym miesiącu. okazuje się, że nie muszę. oszczędzam mnóstwo czasu nieprzeglądaniu stron z ciuszkami i stron z książkami.

odkąd przestałam pracować, nie muszę już ubierać się jak kretynka w koszule i długie spodnie. wszystkie koszulki z mechaniczną pomarańczą i brokatowym lou reedem chodzą ze mną na zakupy do biedronki. to spełnienie moich marzeń - czas wolny mojego życia, w którym mogę robić cokolwiek tylko zechcę. najwyraźniej jednak nie chcę nic robić, bo nic nie robię. moje cele na te bardzo długie wakacje są proste. zamontować domofon, pomalować ścianę, dokończyć cykl opowiadań i nauczyć się myć częściej, niż raz na trzy dni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz