22.02.2018

wyznania

wczoraj jechałam autobusem i obok mnie usiadła, a raczej wcisnęła się na swoje siedzenie jakaś starsza kobieta, tak 50+. normalne, nic w tym nie ma dziwnego ani nadzwyczajnego, kobieta usiadła całkiem sprawnie i tylko trochę wepchnęła się we mnie kantem torebki, którą potem i tak zabrała. naprzeciwko niej stanął prawdopodobnie jej mąż, też starszy mężczyzna ze zmarszczkami i z wąsem zachodzącym na górną wargę. kolanem przytrzymał walizkę. kobieta za to wyjęła z małej różowej reklamówki jakieś papiery, a ja, jako naprawdę osoba paskudna i obrzydliwa, obrzuciłam te papiery kątem oka.
ja też kiedyś dostałam podobne wydruki. u góry nazwa instytucji, potem moje dane, a potem cała rozpiska wykonanych badań, na samym końcu, a więc w połowie kartki wyniki. moje wyniki wówczas były dobre i mnie ucieszyły, oznaczały, że rak piersi jednak mi nie grozi, a cała zabawa z biopsją gruboigłową była po prostu zabawą, tak samo jak noszenie bandaża na wskroś ciała przez trzy dni. jednak wyniki, które trzymała wepchnięta we mnie niebieską torebką kobieta nie były raczej dobre, a ja, mimo bycia osobą paskudną i obrzydliwą, kiedy zdałam sobie sprawę, na co rzucam okiem, od razu to oko odrzuciłam z powrotem za okno.
uświadomiłam sobie wtedy po prostu, że ci ludzie, kobieta i mężczyzna, jadą do szpitala, w dodatku szpitala onkologicznego, który znajduje się niedaleko mojej pracy, w której nie chcę i nie będę pracować. codziennie mijam kilkanaście smutnych starszych twarzy, zmierzających albo wychodzących z tego szpitala, twarzy zmartwionych, twarzy otoczonych innymi twarzami, tak samo albo nawet bardziej zmartwionymi. tym razem jednak dwie smutne twarze towarzyszyły mi w drodze do pracy.
jedyne, co moje oko paskudne i obrzydliwe zdołało wyczytać z kartki, na którą na chwilę padło, był napis wielkimi literami: CAŁKOWITY ZAKAZ PALENIA.
co mnie jednak zasmuciło o wiele bardziej, niż ta walizka ściskana kolanami, wydruki wyników i wrzynająca mi się w żebro torebka, to postawa tych ludzi, z którymi przyszło mi spędzić jakieś 7 minut w autobusie przed 9 rano. mężczyzna trzymał walizkę kolanem i jednocześnie stał na wpół odwrócony od kobiety, patrzył w dal za zamkniętymi drzwiami autobusu. kobieta siedziała koło mnie, po przejrzeniu wyników wślizgnęła je z powrotem do małej różowej reklamówki, po czym po prostu siedziała i patrzyła przed siebie. nie dowiedziałam się i nawet nie chciałam wiedzieć, które z nich jest chore i którego z nich rzeczy leżą ułożone w walizce przyciskanej kolanem do ściany autobusu. nie chciałam wiedzieć, na które z nich czeka chemioterapia, amputacja czy laparoskopia. jednak przez całą tę drogę, którą z nimi przebyłam, nie tylko nie zamienili ze sobą słowa, ale nawet nie spojrzeli na siebie nawzajem. ja spojrzałam w ich smutne twarze i wysiadłam przed nimi z autobusu, żeby nie słuchać turkotu wypełnionej rzeczami do szpitala walizki.

1 komentarz:

  1. najsmutniejszy wpis. ale ja się im nie dziwię zachowania, na takie emocje ludzie reagują inaczej. może nie chcieli się rozlecieć dlatego nawet na siebie nie patrzyli.

    OdpowiedzUsuń