8.01.2017

prawdziwa historia



Avigdor Arikha, Anne Seated Backwards, 1973

----------------------------------------

Stało się tak, że postanowiłam zrobić coś ze swoim nudnym życiem i w związku z tym spróbowałam poszukać pomocy u ludzi lepszych ode mnie, którzy już zarabiają dzięki swoim umiejętnościom i którzy mają jakiś, zakładałam, autorytet. Poszłam w miejsce, którego nazwy nie mogę wymienić, ponieważ to byłoby zbyt proste, w miejsce, gdzie przychodzi wiele ludzi w tygodniu, wszyscy oni przychodzą tam za darmo, siadają w salach, patrzą przed siebie albo za okno i słuchają różnych większych i mniejszych bzdur. Potem dzięki takiemu przychodzeniu w to miejsce za darmo można dostać papier, na którym jest napisane, że jest się mądrzejszym niż się było trzy lata wcześniej. Mi się niestety to chodzenie za darmo i siedzenie za darmo w sali żeby patrzeć za okno trochę znudziło, więc postanowiłam trochę od tego siedzenia i patrzenia za okno odpocząć, ale jednocześnie postanowiłam coś ze sobą zrobić. Odwiedziłam więc to miejsce, gdzie już mnie jakiś czas nie było, żeby spotkać się z bardzo ważnym panem, którego będę nazywać Panem Majem. Pan Maj nie jest aż taki ważny, ale to on powinien był się opiekować mną i innymi ludźmi takimi jak ja w tym miejscu od darmowego siedzenia i patrzenia. Pan Maj wielokrotnie zdążył mi już wcześniej powtórzyć, że bardzo łatwo się pracować i rozwijać się dzięki pisaniu, że on w tym mi pomoże, wystarczy powiedzieć, przyjść do niego, pogadać no i właściwie już, od razu jest się dziennikarzem w wyborczej albo recenzentem w magazynie szum. Jakiś czas nie chciało mi się pisać, dlatego moje życie stało się nudne, ale teraz mi się już trochę bardziej chce, wybrałam się więc na spotkaniem z Panem Majem i zaczęłam mu opowiadać, jak to piszę recenzje filmów, książek, jak to chcę chodzić na wystawy sztuki i o tym pisać, jak to czytam na co dzień Sebalda i innego Michała Witkowskiego i jak to mi się w ogóle pisanie podoba i jak to bardzo chcę być jak jakaś Weronika Murek czy inna Masłowska. Pan Maj siedzi naprzeciwko mnie, potakuje, potakuje, a potem mówi: no pani Anno, powoli, publikować się od razu nie da w takim biurze literackim albo innym dwutygodniku. Ja pani załatwię żeby pani najpierw powolutku zaczęła pisać w miejscu, do którego ja chcę, żeby pani pisała, dobrze? A co pani pisze w ogóle? No to ja jeszcze raz opowiadam: poezję, prozę, opowiadania, wysyłałam już wiersze gdzieś tam i gdzie indziej, coś tam kiedyś publikowałam jak byłam w gimnazjum, śmieszne opowieści, pocą mi się ręce, a Pan Maj siedzi naprzeciwko mnie i bawi się swoim najnowszym iPadem. W końcu mówi do mnie: dobrze, to ja pani proponuję, żeby pani pisała w to miejsce, dobrze? To miejsce nazwę tutaj Miejscem MZK. Pan Maj mi mówi: ja zapytam pana, który zarządza Miejscem MZK i napiszę pani, czy może tam pani pisać. My robimy tak, że najpierw ktoś pisze pierwszy tekst, oceniamy go, a za każdy następny proponujemy już jakąś symboliczną zapłatę. Patrzę w dół, na jego wyglansowane trampki od Lacoste, podnoszę wzrok i patrzę na jego najnowszego iPada w rękach i mówię: fajnie, ale wie pan, ja to się ciągle muszę utrzymywać za pieniądze mojej matki, a ona wiele nie zarabia... Pan Maj wygląda na przestraszonego, jakbym mu powiedziała, że holocaust dział się kiedyś naprawdę, a nie był wymysłem obdarzonej bujną wyobraźnią Anny Frank. I Pan Maj nagle zmienia taktykę i zaczyna rozsnuwać przede mną wizję łatwego awansu, od pracy za symboliczną zapłatę w Miejscu MZK do pracy w jakimkolwiek miejscu które sobie wymarzę, mówi mi, jak łatwo mieć staż w wyborczej, jak łatwo pisać do tygodnika powszechnego, że żadnym problemem w sumie nie jest publikacja w biurze literackim - ale wie pani, mówi do mnie poufale, Weronika Murek to jest ewenement, nie jest łatwo nią być. Dobrze rozumiem, co on do mnie mówi i marzę o tym, żeby już sobie pójść. Ale przed wyjściem zgadzam się napisać dla niego tekst, który on przekaże redaktorowi Miejsca MZK, wychodzę więc z postanowieniem napisania tego tekstu. Mam napisać recenzję tomiku bardzo dobrego polskiego poety, którego lubię i którego najnowszy tomik jest naprawdę bardzo dobry, ale raczej nie ma szans na dobrą frekwencję sprzedaży, bo po pierwsze kto w dzisiejszych czasach czyta poezję? (nie ja), a po drugie jego wydawnictwo nawet nie próbuje go porządnie reklamować. Do napisania zbieram się opieszale i bardzo powoli, po drodze znowu oglądam sexmasterkę na snapchacie jak się rozbiera i wypina, myślę o wszystkich gwiazdach porno, oglądam serial Sex Factor, myślę o Kanye Weście, oglądam modelki na chaturbate, oglądam filmy Michaela Manna, oglądam Rodzinę Soprano i oglądam Toniego Erdmanna, a jeszcze wśród całego temu oglądania muszę sobie poradzić z problemami rodzinnymi i robieniem zakupów w biedronce. Ale w końcu udaje mi się napisać recenzję na półtorej strony a4 i to dwunastką, recenzja ma z sześć akapitów, napisałam ją bardzo ostrożnie i wydaje mi się być całkiem dobra, szczególnie że jest dość przenikliwa, a jednocześnie nie arogancka, przecież najgorsze co może być to arogancka recenzja tomiku poezji. I wysyłam dość zadowolona ten tekst Panu Majowi, Pan Maj odpisuje mi pół godziny później, że już przekazał mój tekst redaktorowi Miejsca MZK i prosi mnie o cierpliwość. Myślę sobie, że może to trochę rzeczywiście potrwa, ale jestem zadowolona, bo przemogłam się, napisałam całkiem dobry tekst i nie poddałam się, a mam tendencję do poddawania się. Wyłączam więc komputer na parę dni i oglądam dalej Rodzinę Soprano i filmy Michaela Manna. A potem włączam go trzy dni później, a może dwa, i co widzę: publikację recenzji owego tomiku w Miejscu MZK. Myślę: ale super, już opublikowali. Ale im dłużej patrzę w tekst, tym bardziej widzę, że coś się nie zgadza. Przede wszystkim w miejscu, gdzie powinno być moje nazwisko, jest nazwisko redaktora Miejsca MZK. Żadne słowo z mojej recenzji się nie zgadza, za to są inne słowa, zupełnie inne zdania w rezultacie i inne akapity. Patrzę w tę recenzję i patrzę i nie mogę zrozumieć, co się właśnie stało. Recenzja redaktora Miejsca MZK jest cztery razy krótsza od mojej, redaktor pisze głównie o sobie zamiast o wierszach z tomiku, nie ma żadnej analizy, tylko są ciągłe jakieś (chyba) zabawne gry słowne. Piszę więc od razu wiadomość do Pana Maja, czemu się tak stało, że nikt się do mnie nie odezwał, czemu napisałam tę recenzję, skoro już (jak rozumiem?) pisał ją redaktor Miejsca MZK, więc właściwie zmarnowałam czas i moją pracę mogę teraz wrzucić w ikonkę kosza na pulpicie? Nikt mi nie odpowiada. Siedzę i patrzę w słowa mojej recenzji i zastanawiam się, czemu całe życie wydawało mi się, że to ja jestem złą osobą, skoro tak naprawdę chyba prawie nigdy nic złego nie zrobiłam (na pewno niczego nigdy nie ukradłam, tego jestem pewna); poza tym zastanawiam się przez cały czas jak to możliwe, że ciągle jestem taka naiwna i wierzę w to, że ludzie postępują wobec jakichś zasad. Skoro nie ma żadnych zasad i po prostu nie należy wychodzić z domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz